środa, 11 września 2013

Barciak i Nosema kontra kwas octowy

Dzisiaj przyszedł czas na zabiegi profilaktyczne na plastrach przewidzianych do zimowania w magazynku. Ze względu na warunki lokalowe co roku pewnym problemem są larwy barciaka niszczące część plastrów i zmuszające mnie do częstych przeglądów suszu, aby nie dopuścić do jeszcze większych strat.

W tym sezonie postanowiłem potraktować wszystkie swoje plastry parami 99% kwasu octowego C2H4O2 (CH3COOH), likwidującego wszystkie formy barciaka a także ewentualne zarodniki Nosema apis i Nosema ceranae.


Wszystkie plastry zgromadziłem, luźno rozwieszone (po 9 sztuk), w korpusach ustawionych w "kominy". Na samej górze dałem po jednym półkorpusie pustym, w który wsadziłem plastikowy pojemnik na kwas octowy. Całość została przykryta kawałkami styropianu (lub wolnymi daszkami). Do każdego pojemnika wlałem około 200ml kwasu. Ponieważ informacje podane w literaturze są mocno rozbieżne co do wymaganej ilości kwasu, postanowiłem uzupełniać jego ilość w trakcie zabiegu. Planowany czas trzymania plastrów w parach kwasu to około 7-10 dni.


!!! UWAGA !!!
przy pracy z kwasem octowym niezbędna jest dokładna ochrona oczu, dróg oddechowych i skóry, narażonej na kontakt z tą substancją. Niezbędnym, minimalnym zabezpieczeniem są rękawiczki ochronne, maska i okulary.

czwartek, 5 września 2013

Karmienie na zimę i podkarmiaczki

Sposób podkarmiania na czerw i późniejszego zakarmiania na zimę jest nieśmiertelnym jesiennym tematem, wzbudzającym wątpliwości i emocje.
"Od zawsze" na czerw karmię syropem z cukru 1:1 podawanym w słoikach z jedną dziurką, umożliwiających pobieranie pokarmu przez 3-4 dni przez średnio silną rodzinę. Z jednej strony szklane słoiki są łatwe w utrzymaniu czystości, z drugiej strony jednak zajmują w pracowni sporo miejsca. Nieco inaczej organizuję zasadnicze uzupełnianie zapasów przed zimą. Do zakarmiania stosuję syrop z cukru w proporcjach 3:2 (wagowo - cukier do wody) podawanych w podkarmiaczkach wiaderkowych.
Jak dotąd przetestowałem kilka rozwiązań sprzętowych podkarmiaczek.


Pierwszą jakiej używałem była podkarmiaczka ramkowa. Z perspektywy czasu ma ona dla mnie same wady. Brak bieżącej kontroli pobierania pokarmu, praktycznie niemożliwe utrzymanie w czystości, niewielka pojemność. Używałem przez jeden sezon i od tego czasu leżą na półce w magazynku.

Kolejne podkarmiaczki to słoiki 0,9 litrowe. Niezłe rozwiązanie, mimo konieczności stosowania zwykle kilku słoików na raz do jednej rodziny. Słoiki z podziurawionymi zakrętkami, wstawione w pajączki lub postawione na dwóch beleczkach położonych w poprzek ramek dobrze spełniają swoje zadanie. Niestety już przy kilku ulach zajmują masę miejsca w magazynku.

Następnym i jak dotąd najlepszym dla mnie rozwiązaniem są podkarmiaczki wiaderkowe. Lekkie, pojemne (używam 5 litrowe), łatwe w utrzymaniu czystości, zajmują mało miejsca.
Podkarmiaczki wiaderkowe mogą być różnych konstrukcji. Pierwsze jakich używałem były to wyroby "pszczelarskie" kupowane w sklepach pszczelarskich za dość wysoką cenę, z wyprofilowaną pokrywką wpasowaną w pajączki powałkowe.
Jednak nie przekonałem się do nich. W przypadku niedopilnowania dokładnego czyszczenia otworków w pokrywce i pajączków, pobieranie pokarmu było zbyt wolne. Podkarmiaczki te powinny mieć szczelne zamknięcia pokrywki (pokarm podaje się w podkarmiaczkach odwróconych pokrywką w dół. Niestety miałem przypadki rozszczelnienia i cały syrop lądował na dennicy.

Obecnie używam podkarmiaczek z wiaderek do produktów spożywczych, ponad połowę tańszych od tych "pszczelarskich".
W celu zabezpieczenia pszczół przed topieniem się w syropie używam zużyte korki po winie lub zwykłe siano, które sprawdza się równie dobrze. Pszczoły pobierają pokarm szybko, bez topienia a bieżąca kontrola poziomu pokarmu pozwala na planowanie pracy przez pszczelarza :)

piątek, 23 sierpnia 2013

Uliki weselne - uwagi po sezonie.




Minął pierwszy sezon używania moich ulików weselnych bazujących na dwóch ramkach 1/2 wielkopolskich.

Do ulików dawałem jedną ramkę z węzą i jedną pustą, do ciągnięcia dzikiej zabudowy i zasiedlałem 0,5 litra pszczół. Jak się okazało taka ilość miejsca i pszczół wystarczała do stworzenia malutkiej stabilnej rodzinki, która funkcjonowała przez całe lato bez dodatkowego zasilania pszczołami. Oczywiście w początkowym okresie trzeba im podawać ciasto. W okresach braku pożytku w terenie należy okresowo kontrolować ilość pokarmu. Pomimo pogody z temperatura przekraczającą 35 stopni C pszczoły nie wylegały z ulika i nie było na zewnątrz wentylatorek.

Jednakże nieodzowna okazała się mała modernizacja. Musiałem rozwiązać problem ograniczania (czy wręcz zamykania) szerokości wylotka. Doskonale sprawdził się przycięty kawałek listewki 15x15mm o długości około 10cm dociśnięty do ścianki dwoma gwoździkami. Sposób prosty i praktyczny, zapewniający pełną regulację.



Kolejne spostrzeżenie wiąże się z odbudowywaniem węzy i dziką zabudową. Pszczoły dobudowują węzę "lokalnie" w pobliżu komory pokarmowej co w efekcie powoduje nierównomierną odbudowę plastra (po prostu jest krzywo odbudowany). Ponieważ szerokość ulika została dobrana tak, żeby możliwe było wsunięcie między plastry matecznika, w najsilniejszych rodzinkach pszczoły ciągnęły dzikie plasterki "przyklejone" do ściany ulika.



Podsumowując, w mojej ocenie ulik zdał "egzamin eksploatacyjny" i do kolejnego sezonu wykonam kolejne kilkanaście sztuk.

środa, 12 czerwca 2013

Nastrój rojowy - zamiana rodni z miodnią.

Sezon w pełni więc i nastrój rojowy staje się głównym zmartwieniem w pasiece.

Jedną z metod walki z nastrojem rojowym, jaki zastosowałem w pasiece jest zamiana miejscami rodni z miodnią. Zabieg wykonałem w 10 rodzinach w których pojawiły się mateczniki rojowe zasklepione i niezasklepione, po długim okresie chłodu z deszczami.
 
Wykonanie tego zabiegu jest banalnie proste. Do miodni przekładamy jedną ramkę z odkrytym czerwiem, i stawiamy ją na dennicy. na górę kładziemy szczelną powałkę albo kawałek folii i na to stawiamy rodnię z dodatkowym otworem, służącym jako wylotek. WAŻNE - koniecznie trzeba sprawdzić czy w rodni jest żelazny zapas pokarmu, jeśli nie to uzupełnić. U mnie jest on zawsze skierowany w przeciwnym kierunku jak wylotek dotychczasowy. Pszczoła lotna wraca do miodni (stojącej w miejscu dotychczasowej rodni) a w rodni zostaje zbyt mało pszczół na wyrojenie.

Wnioski jakie mi się nasunęły w związku z powyższą metodą:
- bezpieczniej jest zerwać w rodni wszystkie mateczniki. W większości przypadków pszczoły je pozgryzały, ale w jednej rodzinie jeden zostawiły i ta rodzina się wyroiła a matka rojowa się wygryzła.
- najbezpieczniej jest początkowo dać rodnię na oddzielnej dennicy i odstawić 2-3 metry za ul, z wylotkiem w przeciwną stronę.
- w przypadku uli bezfelcowych, oddzieliłem je od siebie tylko kawałkiem folii i przesunąłem względem siebie tworząc szczelinę (wylotek) z tyłu ula. W tym układzie jednak właśnie nie zgryzły wszystkich mateczników i wyszedł rój
- w przypadku bardzo mocno zaawansowanego nastroju albo kiepskiej pogody (brak intensywnych lotów) proponuję strząsnąć do miodni kilka ramek z rodni.

Generalnie jak na razie dla mnie metoda jest ciekawa i dość skuteczna, praktycznie zero nakładów, szybka i mało pracochłonna.

wtorek, 14 maja 2013

Przeprowadzka do innego typu ula

Każdemu z nas, zwłaszcza na początku pszczelarskiej drogi zdarza się konieczność przeniesienia rodziny pszczelej pomiędzy różnymi typami uli. Generalnie gdy przenosimy z mniejszego do większego nie ma problemu. Kłopoty zaczynają się gdy chcemy przenieść odwrotnie, z większego do mniejszego.
Ja także zderzyłem się z tym problemem.
Oczywiście najprostsza, "przemysłowa" metoda to ostry nóż w rękę, ramki dociąć do nowego wymiaru, resztki przetopić i po kłopocie. Przy odrobinie wprawy w paręnaście minut zadanie jest zrealizowane. Jest tylko jeden problem, dla mnie cięcie plastrów po czerwiu i uśmiercaniu setek pszczół jest niedopuszczalne.

W związku z tym wykombinowałem inną metodę.


Pierwszy krok to wstawiłem ramki wielkopolskie w ramki dadanta i nimi poszerzałem gniazdo rodzin przeznaczonych do przenosin. Gdy pszczoły odbudowały i zagospodarowały (zaczerwiły 7-8 ramek wielkopolskich) wyjąłem je wszystkie z korpusu dadanta, wyjąłem ze środka dużych ramek i razem z matką włożyłem do korpusu wielkopolskiego. Pozostałe ramki dadanta z czerwiem i pokarmem zsunąłem i nakryłem kratą odgrodową. W wyniku tych prac otrzymujemy "stary" korpus dadanta z ramkami z resztką czerwiu i pokarmem oraz korpus wielkopolski wypełniony świeżo odbudowanymi ramkami. Do korpusu wielkopolskiego możemy dokładać stopniowo węzę aż do całkowitego wypełnienia.
Do zakończenia pracy pozostaje już tylko postawienie korpusu wielkopolskiego na dadanowskim, przykrytym kratą i ewentualne "obudowanie" go półkorpusami dadanowskimi i oczekiwanie aż cały czerw z plastrów dadanta się wygryzie i będziemy mogli je wycofać. W razie wystąpienia w międzyczasie pożytków, na korpus wielkopolski stawiam normalną półnadstawkę i gospodaruję w takim mieszańcu dadanowsko-wielkopolskim.

poniedziałek, 13 maja 2013

Własne matki ciąg dalszy...

26 kwiecień - piękna pogoda za oknem skłania do podjęcia przygotowań do założenia pierwszej serii matek z własnej pasieki.
Zgodnie ze wskazówkami praktyków pierwszy krok to włożenie ramki z zamontowanym NICOTEM do gniazda rodziny matecznej. Ramka przejdzie zapachem rodziny, pszczoły odbudują wprawione kawałki węzy i pociągną dziką zabudowę trutową w wolnym miejscu ramki. Jednym słowem za parę dni ramka stanie się integralnym komponentem rodni co zwiększa szansę na zaczerwienie miseczek w NICOCIE. Wpuszczenie matki do NICOTA planuję zrealizować 2 maja, o ile oczywiście pogoda pozwoli.

7 maja -  w końcu pogoda pozwoliła pogrzebać w ulach, więc postanowiłem zrobić kolejny krok. Wyciągnąłem pięknie odciągniętą ramkę z NICOTEM i po krótkich poszukiwaniach zamknąłem matkę w nadziei, że pięknie zaczerwi miseczki. Niestety, droga na skróty nie popłaca. Matka pomimo spędzenia 6 godzin w niewoli, nie zniosła ani jednego jaja. W związku z tym, matulę wypuściłem a ramkę od strony miseczek wysmarowałem naniesionym na pędzelek miodem. Jutro będzie kolejna próba :)

10 maja - kolejna próba skończyła się niepowodzeniem, mimo 18 godzinnego uwięzienia matki w NICOCIE matka nie podjęła czerwienia. W związku z powyższym wypacykowałem powierzchnię z miseczkami ciepłym (płynnym, lekko krzepnącym) woskiem i po ostygnięciu pokryłem miodem. Dodatkowo poszerzyłem uliczkę przy NICOCIE o około 8-10 mm. Poczekam około dwie doby i znowu wpakuję matkę do niewoli :)

13 maja - dopiero dzisiaj mogłem znowu włożyć matkę do NICOTA, ze względu na pogodę - zimno i deszcz, nie otwierałem wcześniej ula. Matka została uwięziona o godzinie 14.40, w trakcie kontroli o godzinie 20.00 okazało się, że zaczerwiła kilka komórek. W związku z powyższym pozostała w NICOCIE. Planuję wypuścić ją jutro około godziny 08.00.
Z bólem to się rodzi ale powoli widać postępy :)

14 maja - o godzinie 08.20 wypuściłem matkę z NICOTA. Zaczerwiła około 40% miseczek i na ich bazie będę próbował pociągnąć serię matek. Do zobaczenia za 3 dni przy przekładaniu miseczek do ramki hodowlanej :)

17 maja - ilość larw w NICOCIE - !!!ZERO!!!, zaczynam cały proces od nowa, tym razem z matką macedonką.

18 maja - o 08.00 brak nawet jednego jajka w NICOCIE, po dokładnej lustracji  ramek stwierdziłem, że matka ma zbyt mało pszczół wokół siebie, nie ma kto dopucować miseczek a i pewnie opieka nad matką szwankuje. Odsłoniłem kratę tak aby wszystkie pszczoły ulowe miały dostęp do matki i ... BINGO. Pomiędzy 08.00 a 13.00 matka zaczerwiłe 100% miseczek NICOTA :)

21 maja -są ładnie podlane larwy. NICOT działa i czas na wychów matek w rodzinach wychowujących.

Podsumowanie pierwszego sezonu z reprodukcją własnych matek:
NICOT jako system sprzętowy do pozyskiwania matek w mojej 40 pniowej pasiece sprawdził się w 100%. Jest on wygodny i pozwala bez zbędnego kombinowania pozyskać pełnowartościowe matki, oczywiście po spełnieniu wszystkich pozostałych wymogów.

Uzyskanie zadowalających wyników uzależnione jest jednak od spełnienia kilku warunków:
1. Ramka z NICOTEM nie może być użyta do hodowli w stanie fabrycznym. Musi być przetrzymana w ulu kilkanaście dni, tak aby pszczoły odbudowały węzę po bokach i ją przeczerwiły.
2. Przed pierwszym wpuszczeniem matki do NICOTA, dobrze jest nanieść na nią pędzelkiem nieco lekko ogrzanego, płynnego wosku i dla zachęcenia pszczół do działanie nieco miodu (wystarczy tylko dotknięcie kawałkiem skrystalizowanego miodu).
3. Po zaizolowaniu matki i włożeniu ramki z NICOTEM do ula konieczne jest pozostawieniu uliczki od strony kraty w NICOCIE szerszej o około 10mm. Pszczoły muszą mieć swobodny dostęp do kraty i co za tym idzie do uwięzionej matki.







niedziela, 12 maja 2013

Drzewka owocowe w pasiece...

Trochę przekornie postanowiłem przy samej pasiece założyć mini sad, prowadzony zgodnie ze sztuką sadowniczą, czyli wszystkimi obowiązującymi rygorami upraw. Mój wybór padł na drzewka karłowate dostarczane "w pakiecie" z wytycznymi co do uprawy. Na stronie http://www.drzewkoowocowe.pl/ znalazłem odpowiadającą mi ofertę.

Na pierwszy ogień poszły 3 czereśnie które zasadziłem wiosną, 27 marca. Ponieważ jestem laikiem w tej materii to bezkrytycznie trzymałem się opublikowanych na w/w stronie www zaleceń.

Wykopki, nawożenie jakimś obornikiem i generalnie babranie się w ziemi to była ta bardziej "brudna część pracy :)



Następny etap był już nieco bardziej specjalistyczny :). Przycinanie uszkodzonych korzeni, rozmieszczenie korzonków na usypanym w dole kopczyku, delikatne zasypywanie, podlewanie, ugniataniem przycinanie pędów, malowanie i... drzewka stoją dumnie wspierając się o paliki, czekając na kolejne zabiegi.

Jak widać pasieka jest oddalona niecałe 10 metrów od drzewek więc będę musiał szczególnie dokładnie obserwować, czy nie będzie negatywnych symptomów po zastosowaniu oprysków z pestycydów czy fungicydów.

ciąg dalszy nastąpi wraz z rozwojem drzewek...




--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wszystkie drzewka prezentowane w tym poście pochodzą i będą pochodziły ze szkółki:

http://www.ligisportowe.plwww.StrefaWiatru.pl

czwartek, 25 kwietnia 2013

Suchy daszek - ale czym pokryty ??

Konstrukcje daszków są przeróżne. Jedni wolą wentylowane, inni wolą szczelne. Dodatkowo ocieplać czy wystarczy same deska lub płyta?? Pole do kombinowania jest spore i każdy znajdzie sobie swoją własną konstrukcję. Jednakże każdy z domowych konstruktorów staje przed identycznym problemem: czym pokryć nasz wymuskany daszek, żeby nie przemakał i nie robił błota w ulu.
U siebie w pasiece przetestowałem 3 rozwiązania:
- daszek kryty blachą (w moim przypadku ocynkowaną)
- daszek kryty folią ogrodową, przeźroczystą
- daszek kryty papą
Jak zawsze każda z metod ma swoje plusy i minusy.

Blacha - bez wątpienia materiał trwały ale i dość kosztowny. Niestety najtrudniejszy w obróbce z wyżej wymienionych. Są obawy co do niepokojenia pszczół przez bębniący po niej deszcz czy grad. Dobrym rozwiązaniem wydaje się zastosowanie  cieniutkiej blachy aluminiowej z drukarni offsetowych, ale nie testowałem tego rozwiązania).

Folia ogrodowa - materiał tani ale niestety nietrwały i podatny na uszkodzenia, po 2-3 sezonach konieczna jest wymiana. Zaletą pokrycia foliowego jest szybkość montażu - kwadrat przyciętej folii, zszywacz i po paru minutach pokrycie gotowe. Poważną wadą jest wykraplanie się wody między folią a samym daszkiem. W przypadku płyty OSB, powoduje to jej puchnięcie i rozwój grzybów/pleśni. W związku z powyższym folia jest dobrym rozwiązaniem doraźnym, prowizorycznym, jednak nie nadaje się na trwałe docelowe pokrycie daszków.

Papa dachowa - materiał także stosunkowo tani i dość łatwy w kładzeniu i mocowaniu na daszkach. Ponieważ dopiero w tym sezonie zastosowałem go w swojej pasiece nie mogę jeszcze wypowiedzieć się co do trwałości i odporności na uszkodzenia mechaniczne.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Zatwory, stosować czy nie

W dyskusjach z kolegami pszczelarzami można się zetknąć z dwoma podejściami do problemu zatworów w trakcie zimowli.
Jedni stosują, bo tak zawsze było, bo trzeba gniazdo "zamknąć" bo pszczoły będą słabiej się rozwijały itp.
Druga grupa podchodzi do problemu inaczej, po co zbędny sprzęt w pasiece? Dokładamy dodatkową ramkę do gniazda i ona służy jako naturalny zatwór. Pszczoły i tak na zimę nie zostawią pokarmu na zewnętrznej stronie a termicznie na pewno nie jest gorsza jak kawałek sklejki.
Postanowiłem sprawdzić te dwa rozwiązania w swoich ulach wielkopolskich i Ostrowskiej.

Po tegorocznej długiej zimie można stwierdzić, że w przypadku uli wielkopolskich (10 ramkowych, korpusowych) i uli Ostrowskiej, niestosowanie zatworów nie miało najmniejszego negatywnego wpływu na przezimowanie i rozwój rodzin pszczelich.

czwartek, 21 marca 2013

Miody pitne - krok po kroku


Jak pszczoły to i miodobranie a jak miodobranie to sporo miodu z "pozostałości technologicznych", z którym nie zawsze wiadomo co zrobić. Nastawienie miodów pitnych jest jednym z pomysłów na wykorzystanie resztek miodu wypłukanego z odsklepów, z obciekającej miodarki czy innego sprzętu użytego przy miodobraniu.

Sprzęt przydatny przy zabawie w miodosytnika:
- balon (dymion) na początek proponuję 20-25 litrowy
- korek i rurkę fermentacyjną do balonu
- dwa aerometry, wyskalowane w skali Ballinga (jeden 0-24 Blg i drugi 20-45 Blg)
- termometr z zakresem minimum 0-40 stopni C


Dodatkowo pomocny aczkolwiek nie niezbędny jest fermentator (w moim przypadku tą rolę spełnia odstojnik do miodu (33 litrowy) a po dłuuuuugim czasie (tak co najmniej roczek albo i dwa) przyda się odpowiednia ilość butelek, korków no i korkownica.

Mając skompletowany sprzęt możemy zacząć zabawę. Opiszę wytwarzanie miodu pitnego na przykładzie czwórniaka aroniowego (wytrawnego), składniki zostały dobrane na około 15 litrów gotowego miodu pitnego.

Składniki:
- około 5 litrów miodu
- około 4 litry soku z aronii (na smak soku dobrze robi wcześniejsze zamrożenie owoców na kilka dni)
- około 11 litrów wody
- pożywki do drożdży Activit i DAF
- drożdże aktywne BAYANUS G-995


Do odstojnika wlewam 5 litrów miodu, dolewam około 4 litry soku z aronii i dodaje około 10 litrów wody. całość mieszam i mierzę poziom cukru. Ponieważ ma to być czwórniak to dolewam taką ilość wody, żeby cała mieszanka miała około 29 Blg. Do przygotowanej mieszaniny dodaje około 10g pożywki Activit i 10g DAF. Następnie uwadniam 20 g drożdży BAYANUS G-995 (zgodnie z instrukcją na opakowaniu).
Wszystkie składniki mieszam w fermentatorze przy temperaturze około 18-25 stopni a następnie przymykam pokrywę fermentatora. Ważne - temperatura uwodnionych drożdży w szklance musi być taka sama jak temperatura nastawu.

Dla ułatwienia dobierania odżywek i drożdży do innej ilości nastawu:
- odżywki daję w ilości 0,5g activitu + 0,5g DAF na każdy litr nastawu
- drożdże BAYANUS G-995 daję w ilości minimum 0,5g na każdy litr nastawu. Jak się sypnie więcej to nie zaszkodzi.
- sok owocowy w ilości około 20% całego nastawu

Otrzymany nastaw fermentuje bardzo aktywnie, często z dużą ilością piany przez parę tygodni, trzeba przewidzieć zapas miejsca w fermentatorze (odstojniku). Po ustaniu fermentacji burzliwej i opadnięciu piany mierzymy aerometrem zawartość cukru (przy przerobie cukru do poziomu kilku Blg, wiemy że fermentacja burzliwa przebiegła poprawnie) i wężykiem ściągamy płyn z nad osadu do balonu, który korkujemy (korek z rurką wypełnioną wodą). W balonie trwa cicha fermentacja przy której poziom cukru dalej powoli będzie spadał (a zawartość alkoholu rosła). Po kilku tygodniach gdy na dnie zbierze się warstwa "szlamu" z martwych drożdży, wężykiem dokonujemy kolejnego obciągu do czystego naczynia (np: fermentatora) balon myjemy i do czystego ponownie wlewamy nasz nastaw. Taką procedurę powtarzamy co kilka miesięcy aż płyn w balonie będzie krystalicznie czysty.
Nastaw w balonie stoi sobie tak minimum pół roku a najlepiej ponad rok, o butelkowaniu myślimy dopiero po minimum 2-3 latach. Zbyt wczesne wlanie w butelki zrobi z nich granaty, ponadto tam cały czas zachodzi "cicha fermentacja" i będziemy mieć w butelce szlam który będzie trafiał do kieliszka.

Dla lubiących nieco słodsze miody przepis na trójniaka maliniaka (półsłodki)
Składniki na 24 litry nastawu (około 20 litrów gotowego miodu pitnego)

- około 8 litrów miodu
- około 4 litry soku z malin
- około 12 litrów wody
- pożywka do drożdży Activit - 12g
- pożywka DAF - 12g
- drożdże aktywne BAYANUS G-995 - około 25g
Pomiar zawartości cukrów po wymieszaniu składników - około 33 Blg

sobota, 2 marca 2013

Wózek transportowy

Udało mi się doposażyć pasiekę w kolejny sprzęt. Tym razem zafundowałem sobie wózek transportowy. Pasieka jest oddalona od pracowni o około 50 metrów. Dystans zbyt mały na wożenie samochodem, jednak dość duży jak na noszenie korpusów w rękach. Wielkość platformy została dobrana tak, żeby zmieściły się dwa korpusy i zostało miejsce na dodatkowy osprzęt.

piątek, 22 lutego 2013

Lej i skrzynka zsypowa na pszczoły.

 Dzisiaj doposażyłem swoją pasiekę w kolejne zabawki.
Nauczony doświadczeniem zeszłego sezonu i kłopotami związanymi ze zsypywaniem pszczół do transportówki postanowiłem nabyć lej do zsypywania pszczół u dostosowaną do niego osiatkowaną skrzynkę.

Mój wybór padł na sprzęt oferowany przez jednego z kolegów ogłaszających się na forum "Ambrozja" ale także funkcjonującego na allegro. Sprzęt można zamawiać również poprzez stronę www http://www.bzyki.com/

Przesyłka dotarła zapakowana w karton i zafoliowana, poczta się sprawiła i jej nie uszkodziła :). Pierwsze wrażenie po rozpakowaniu - bardzo solidna konstrukcja bazująca na grubej sklejce i drewnianych listwach. Użyta jest cienka siatka ciągniona która mimo naprężenia jest jednak nieco pofalowana. Wszystkie elementy są połączone ze sobą za pomocą zszywek i gwoździ. Po wstawieniu leja w otwór konstrukcja jest stabilna i funkcjonalna.
Z użytkowego punktu widzenia zarówno blaszany lej jak i skrzynka na pszczoły spełnia swoje zadanie.

Jednakże w tej beczce miodu jest i łyżka dziegciu. Jakość wykonania budzi kilka zastrzeżeń. Nie wpływają one na funkcjonalność, jednak psują efekt końcowy kupionego sprzętu.
Pierwsze niedociągnięcie to niedopasowanie elementów składowych skrzynki, zbyt krótkie listwy, nierówno złożone elementy. Widoczna jest także krzywo wstrzelona zszywka wychodząca z drewna. Sprawia to wrażenie jakby całość była składana na kolanie.

Druga sprawa to użycie drewna z sinizną i sklejki z siną powierzchnią stwarza niekorzystne wrażenie.

Na koniec, konieczna jest poprawa kontroli jakości, skoro do sprzedaży trafił metalowy lej z niedokładnie dogiętym kołnierzem.

środa, 6 lutego 2013

Korpusy, korpusy, korpusy ...


Wielu pszczelarzy to zapaleni majsterkowicze budujący swoje ule z mozołem i przy wykorzystaniu najprostszych narzędzi. Pokażę swoją "technologię" budowy. Założenie było proste, musi wystarczyć do tego piła (lepiej elektryczna, ale z piłą ręczną też budowałem), konstrukcja ma być prosta i odporna na pszczelarza :)).


Korpus buduję z beleczek 20x30 albo 30x30, te cieńsze używam do półkorpusów grubsze do korpusów na pełną ramkę. ścianki wewnętrzne robię ze sklejki wodoodpornej 10mm, przyciętej na wymiar w CASTORAMIE. Jest to rozwiązanie szybkie i wygodne, zmniejszające ilość zakamarków trudnych do późniejszego odkażania. Ścianki zewnętrzne to przycięte klepki boazerii grubości 12,5mm. Między ściankami umieszczam przycięty styropian o grubości 20 lub 30mm. Po zmontowaniu całości, zewnętrzne powierzchnie maluję dwukrotnie pokostem a następnie także dwukrotnie, farbą olejno-ftalową.

Pracę rozpoczynam od docięcia beleczek, zamontowania ich w na desce montażowej. Następnie po dokładnej kontroli wymiarów wewnętrznych uzyskanego kwadratu z beleczek i kątów prostych, skręcam beleczki wkrętami o długości 60mm. Nie stosuję klejenia, wyłącznie połączenia na wkręty.

Po zmontowaniu dwóch ram, dopasowuję do ich środków dokładnie przycięte na szerokość prostokąty sklejki. Sklejkę zamawiam przyciętą na nieco większą długość. Wymiar ostateczny dopasowuję do ramy. Staram się pasować dość ciasno (na wcisk), dzięki czemu dobrze przycięta sklejka sama wymusza odpowiednie kąty i utrzymanie pionów konstrukcji. Sklejka jest mocowana do ram przy użyciu kleju do drewna i dodatkowo przybijana gwoździkami miedziowanymi o średnicy 1,4mm i długości 25mm.


Kolejny krok to docięcie i wprawienie izolacji termicznej, czyli styropianu. Tu sprawa jest prosta, nożykiem montażowym docinam prostokąty styropianu i wciskam je dookoła korpusu pomiędzy ramy. Można docinać styropian piłą (grzbietnicą) do drewna, jednak mamy wtedy wszystko upaprane drobinami styropianu (silnie naelektryzowanymi).

Następny etap to przymocowanie warstwy zewnętrznej z klepek boazerii. W pierwszej kolejności mocuję do narożników docięte na szerokość klepki "startowe" dla powierzchni ścianki. Są one przyklejane i dodatkowo przybijane gwoździkami 25mm. Następnie składam, z boku brakujące klepki (bez jednej ostatniej sztuki), smaruję powierzchnię ramy klejem i na to nakładam cały pakiet klepek. Całość, poprzez kawałki belek drewnianych, dociskam ściskami stolarskimi i zostawiam minimum na dobę.

Po zmontowaniu wszystkich ścian, docinam ostatnie klepki na szerokość (wymiar zdejmuję bezpośrednio z korpusu) i mocuję je na klej i gwoździki. Po wyschnięciu całość jest lekko przeszlifowana papierem ściernym.


Ostatnia czynność, przed malowaniem to docięcie i przymocowanie na same gwoździki listewek o grubości 10mm i szerokich na 20mm, dzięki którym uzyskujemy wręg, na którym wiszą ramki.

Zgodnie z sugestią załączam zdjęcie korpusu zrobione "od dołu".



czwartek, 31 stycznia 2013

Beleczki, folia, powałka

Zamknięcie od góry wnętrza ula jest kolejnym zagadnieniem które wywołuje wiele dyskusji. W swojej praktyce zaczynałem  od beleczek, które na części uli zastąpiła gruba i przeźroczysta folia ogrodnicza a na części powałki.

Na dzień dzisiejszy nie planuję wracać do beleczek, natomiast folia na ramkach będzie w pasiece współistniała z powałkami. Każda z metod ma swoje plusy i minusy i od preferencji pszczelarza zależy co chce używać.

Beleczki wymagają przeznaczenia dużo większej ilości czasu przy przeglądzie jak pozostałe materiały. Dodatkowo, co ważniejsze, wpływają na wentylację poprzez zablokowania przestrzeni międzyramkowej. W warunkach zimowych, uniemożliwiając przechodzenie pszczół górą, nad ramkami, mogą przyczynić się do osypania rodzin z głodu. Powyższe zachodzi w sytuacjach "awaryjnej" zimowli, złego rozłożenia pokarmu czy niekorzystnego uwiązania się kłębu. Przy prawidłowej zimowli nie ma większego znaczenia. Plusem beleczek jest łatwe ustawianie uliczek dostępu do nadstawki wiosną, gdy nie chcemy nadmiernie schładzać gniazda. Umożliwiają także wykonywanie przeglądu w sposób mniej schładzający gniazdo (zatykamy uliczki między przejrzanymi plastrami), jednak kosztem poświęconego na przegląd czasu. Dodatkową zaletą jest możliwość regulacji wentylacji przez pszczoły (oczywiście w ograniczonym zakresie) poprzez kitowanie i uszczelnianie styku beleczek z ramkami. Co dodatkowo jest dla pszczelarza źródłem propolisu. 

Gruba  przeźroczysta folia, jest według mnie najbardziej uniwersalnym rozwiązaniem. Zakładanie i ściąganie folii jest szybkie i jednocześnie umożliwia  częściowe odsłanianie uliczek. Folia jest przykitowana na krawędziach korpusu ale na górnej powierzchni ramek, pszczoły budują własną nadbudowę woskową. Przy przestawianiu korpusów musimy ją ścinać dłutem wydłużając czas przeglądu. Dzięki niedoleganiu folii pszczoły same regulują sobie przestrzeń do wentylacji i przechodzenia nad ramkami. Na koniec, folia umożliwia zerknięcie w gniazdo bez jej zdejmowania przy każdych warunkach pogodowych.
Jednak także folia ma swoje minusy. Wymaga bardzo dobrej wentylacji przez dennicę, ja stosuję ją wyłącznie w ulach z dennicą osiatkowaną. Przy niedostatecznej wentylacji wykrapla się na niej para wodna. Przy doleganiu folii do powierzchni drewnianych mogą pojawiać się ogniska czarnej pleśni. Przycięty prostokąt folii wytrzymuje u mnie przez 3 sezony, następnie jest wymieniany ze względu na wygryzione przez pszczoły otwory.
Przy zakarmianu zimowym (karmię otwartymi wiaderkami) wystarczy pod folię dać dwie beleczki prostopadle do ramek, w celu zabezpieczenia przed gnieceniem pszczół i odgiąć jeden róg folii.

Powałki używam zarówno styropianowe (od Łysonia) jak i wykonane z 10mm sklejki). Powałka jest rozwiązaniem "nowoczesnym" ale dla mnie ma tylko jedną przewagę nad folią. Poprzez wprawione pajączki umożliwia zakarmianie zimowe bez kontaktu z pszczołami. Poprzez wstawienie w pajączki słoików bądź odpowiednio wyprofilowanych wiaderek. W swojej praktyce nawet przy powałkach wolę stosować normalne wiaderka (przy wyciągniętym skrajnym pajączku).
Dzięki lepszej izolacji termicznej nie występuje problem skraplania w takim stopniu jak przy folii.



środa, 30 stycznia 2013

Ule z płyty OSB

Budowa uli z płyty OSB jest prosta szybka i kusząca dla osób chcących powiększyć pasiekę a nie dysponujących czasem na budowę bardziej złożonych uli bądź gotówką na ich zakup. Ponieważ zaplanowałem zbudowanie kilku uli jednościennych bezfelcowych na próbę, żeby zobaczyć jak w nich będzie wyglądała gospodarka w moim terenie, nie chciałem inwestować w nie nadmiaru gotówki i czasu.
Z ołówkiem w ręce sporządziłem projekt ula, zwymiarowałem elementy i ... pojechałem do CASTORAMY.
Na miejscu przycięto mi na wymiar wszystkie kawałki i po godzinie miałem materiał na 4 komplety korpusów i daszków z OSB3 o grubości 22mm. Dennice zrobiłem drewniane, osiatkowane.
Ściany korpusów poskręcałem wkrętami o długości 60mm, nie stosowałem żadnego klejenia. Wszystkie kawałki na liniach cięcia i na powierzchniach zewnętrznych zostały pokryte pokostem i 2 warstwami farby olejno-ftalowej. Wręgi do wieszania ramek zrobiłem poprzez przykręcenie dociętej płyty OSB3 o grubości 10mm. Sumarycznie ściany boczne mają po 22mm zaś ściany czołowe po 32mm. Daszek wykonałem z kawałka płyty OSB z przykręconymi listwami 20x40mm, włożonym styropianem dla izolacji termicznej i pokrytej folią ogrodową. Ważne jest aby folia była przymocowana luźno, umożliwiając wymianę powietrza w przestrzeni między folią a powierzchnią płyty. Na wskutek warunków atmosferycznych występuje tam skraplanie się pary wodnej.
Do wykonania opisanych korpusów potrzeba formatki OSB o wymiarach:
korpus wielkopolski
2szt. o wymiarach 270x480 o grubości 22mm
2szt. o wymiarach 270x375 o grubości 22mm
2szt. o wymiarach 255x375 o grubości 10mm
nadstawka 1/2 wielkopolski
2szt. o wymiarach 140x480 o grubości 22mm
2szt. o wymiarach 140x375 o grubości 22mm
2szt. o wymiarach 125x375 o grubości 10mm

Osadziłem w nich odkłady 21 maja 2012 i doprowadziłem do zimowli, rodziny rozwijały się podobnie jak w ulach ocieplonych czy styropianowych. Już przy zakarmianiu na zimę zauważyłem niepokojące zjawisko. Pomimo dennic osiatkowanych ilość wilgoci wewnątrz ula spowodowało "spuchnięcie" płyty, czego efektem było bardzo ciasne pasowanie ramek we wręgach. Po prostu spuchnięta płyta zlikwidowała pozostawiony 3-4mm luz. Do zakończenia przygotowania rodzin do zimowli, mimo opadów deszczu nie stwierdziłem puchnięcia zewnętrznych warstw płyt OSB.

Po pierwszym przeglądzie podzielę się uwagami co do stanu technicznego uli jak i stanu zazimowanych w nim rodzin.

niedziela, 27 stycznia 2013

Wytapianie i sterylizacja wosku


Poszukiwania jak najlepszej metody odzyskania wosku z przeczerwionej woszczyny nie są obce żadnemu pszczelarzowi. W swojej pasiece przerobiłem praktycznie dwie metody.

Pierwsza z nich to wytapianie starym poczciwym tomerkiem. Operacja czasochłonna, przy resztkach syropu w plastrach powodująca jego karmelizację i zabrudzenie wytopionego wosku.

Druga z używanych metod to rozgotowanie woszczyny i późniejsze jej cedzenie. Niezbędny jest oczywiście duży garnek, w którym gotujemy kilka litrów wody i dokładamy kolejno plastry przeznaczone do przetopu. Po wypełnieniu garnka do około 3/4 pojemności spradzamy czy woszczyna jest dokładnie rozgotowana i gotowa do cedzenia. Na zwykłe plastikowe wiaderko nakładam metalowe sito i przelewam przez nie całą zawartość garnka. Pozostałości na sicie można przelać wrzątkiem w celu odzyskania pozostałości wosku, jednak nie są to znaczące ilości. Przy braku odpowiedniego sita można do cedzenia użyć podwójnie złożonej gazy.

Proces taki przeprowadzam kilka razy w ciągu sezonu przetapiając wosk z dzikiej zabudowy, ramek pracy czy uszkodzonych plastrów. Dzięki temu unikam ewentualnego zapleśnienia ramek przy dłuższym przechowywaniu.

Jesienią po selekcji ramek wytapiam całą pozostałą woszczynę a następnie topię wosk z całego sezonu i klaruję w 2-3 wiaderkach, w zależności od ilości otrzymanego wosku. Wiaderka ocieplam i czekam około 48 godzin. Po wyjęciu krążki są skrobane, suszone i czyściutkie odkładane do magazynku.

Kolejną czynnością niezbędną w procesie pozyskiwania wosku, szczególnie gdy węzę wykonujemy z wosku pochodzącego z innych pasiek jest jego sterylizacja. Powstało wiele rozwiązań próbujących obejść parametry "książkowe", od podgrzewania wosku w garnku na palniku, poprzez gotowanie w szybkowarach a na wstawianiu pojemnika z woskiem do piekarnika kończąc. Oczywiście żadna z tych metod przez użytkowników nie jest weryfikowana na skuteczność eliminacji przetrwalników zgnilca amerykańskiego, czyli może jedynie uspokajać sumienie pszczelarza.
Na forum "Ambrozja" pojawił się w końcu merytoryczny tekst autorstwa "górskiego-pszczelarza" http://www.gorskie-miody.pl/  który wyraził zgodę na jego zamieszczenie na tym blogu.
"... Jeżeli przetrwalniki zgnilca giną w temperaturze 121,1 C po 30 minutach (dane z książki Glińskiego "Choroby pszczół") to:
Jeśli kupimy szybkowar który pracuje w nadciśnieniu 0,7 atm (takie można znaleźć spokojnie na allegro) czyli osiągnie wewnątrz temperaturę 115 C podczas gotowania.
A z tego wynika, że aby kompletnie wybić w takim garnku przetrwalniki po zastosowaniu mojego wzoru wychodzi, że czas sterylizacji powinien być dłuższy o 4,07, czyi powinien wynosić jakieś 122 minuty (czyli pełne 2 godziny i 2 minuty:). Po tym czasie już nic nie przeżyje
ps. niby 6 stopni różnicy tylko, a taka ogromna przepaść w czasie.

Przy zakupie szybkowaru pracującego przy nadciśnieniu 0,8 atm, czyli 117C takie też są spokojnie dostępne. Czas sterylizacji to 77 minut.
A druga sprawa przypominałem sobie trochę informację odnośnie sterylizacji w autoklawach oraz bez pary czyli np. w garnku. I jest poważny problem. Przy sterylizacji w autoklawie dodatkowym parametrem oprócz temperatury, która odgrywa dużą rolę podczas sterylizacji jest para wodna, która potęguje jej działanie.
Dlatego też jeśli podgrzewamy wosk w garnku do 120 stopni. To tak naprawdę po 30 minutach nie zabijemy wiele przetrwalników i wosk będzie nadal skażony! Pamiętajmy o tym. Temperatura sterylizacji bez pary wodnej powinna wynosić od 160-180 C, a to już wpłynie niekorzystnie na jakość wosku (zasmoli się i zaciemnieje na pewno) jeśli się nie zapali. Także pozostaje sterylizacja tylko i wyłącznie w szybkowarze lub autoklawie. Ewentualnie promieniowanie gamma jeśli ktoś ma dostęp.

ps. poprawka znalazłem na necie artykuł o gotowaniu wosku w garnku ogrzewamy płaszczem olejowym. Należy gotować wosk w temperaturze 150 C przez 1,5 h. Wtedy pozbywamy się spor. Temperatura zapłonu wosku to jakieś 150 stopni.
Co nie zmienia faktu że lepiej chyba kupić sobie szybkowar i gotować spokojnie przez 2 godziny..."

sobota, 26 stycznia 2013

Dennica do ula korpusowego


 Dennice urosły do rangi tematu godnego długich dyskusji, prac konstruktorskich czy wręcz kłótni o ich zaletach i wadach. W swojej praktyce wykonałem i przetestowałem kilka różnych konstrukcji. Poczynając od najprostszych wykonanych z kawałka płyty OSB z nabitymi listwami, poprzez osiatkowane z ruchomą i stałą siatką a na styropianowych dennicach Łysonia kończąc. Każda z tych konstrukcji ma swoje wady i zalety.

U siebie w pasiece postanowiłem oprzeć się na dennicach o wysokiej ściance, osiatkowanych ale z siatką mieszczoną około 3 cm pod ramkami. Z jednej strony nie mam problemu z dziką zabudową z drugiej strony wysoka ścianka chroni przed nadmiernym zawiewaniem w okresie jesienno zimowym. Moja konstrukcja miała być przede wszystkim funkcjonalna i maksymalnie prosta w budowie, z użyciem podstawowych narzędzi: piły stołowej, ukośnicy i wkrętarki.

Przy ulach styropianowych zastosowałem dennice higieniczne (osiatkowane) i tej konstrukcji będę starał się trzymać.

Proste dennice z OSB pozostawiłem jako dennice interwencyjne na doraźne potrzeby związane z szybkim osadzeniem roju, zrobieniem czasowego odkładu, czy konieczności odstawienia rodni w celu zlikwidowania nastroju rojowego. Według mnie, nie nadają się one do normalnego używania w rodzinie pszczelej, powierzchnia się łuszczy, powstają miejsca trudno dostępne przy czyszczeniu i dezynfekcji. Trwałość jest zadowalająca, pomalowana farbą chlorokauczukową lub olejną (od zewnątrz) po 4 latach nie wykazuje oznak, skłaniających do remontu lub utylizacji.

Całkowicie zrezygnowałem z dennic z ruchomą siatką. Po pierwszej zimowli pszczoły tak ją przykitowały, że wyciąganie zakończyło się kompletnym zniszczeniem konstrukcji.